Dopiero co wracalam do domu, było mi... Dobrze. Mała duma, bo na basenie 40 długości. Bo na angielskim dużo śmiechu. Bo zdobywam się na odwagę żeby zadzwonić do kogoś pogadać. Bo wieczór choć zimny był miły.
Dopóki nie ten telefon wtedy.
Znów zaczyna się problem ze snem. Z napadami płaczu. Z nerwowością.
Usilnie stawiam się do pionu, tak jakby postawiła mnie do niego moja babcia. Emocje do kieszeni. I to "zachowuj się" wysyczane przez zęby, zgryzione na problemach.
Właściwie najbardziej mnie wkurwia to, że cały czas się tłumaczę. Dzwoni ten jej psychiczny facet, rozmawiam z moim wujkiem. I to ZRÓB COŚ, no zrób coś, to jest Twoja matka. Musisz coś zrobić.
Seriooo???
Wiem. Ale CO??? Co mam zrobić? Cisza.
I opowiadam po raz kolejny, co ja zrobiłam i jak bardzo nie ma odzewu, jak bardzo ona ma to w dupie. Czemu ja się muszę wciąż tłumaczyć?
I dlaczego to ja cały czas mam wspierać, załatwiać, martwić się, przekonywać ludzi. JA mam zadzwonić do ZBMu w sprawie eksmisji. A Ci, których to dotyczy? Co z nimi? I co ja mam do tego? Czy szacunek nie powinien być z dwóch stron? A jak ktoś ma mnie w dupie? To mam usilnie się nim zajmować?
I czemu nikt nie pomyśli, że ja nie mam mamy, do której moge zadzwonić, jak mam problem? Mi nikt nie doradza, nie podpiera, gdy mi jest źle. Moje problemy są moje. Ja mam sobie radzić i tyle. Czy cudze problemy też muszę ogarniać? Czy muszę wciąż, od czasu jak miałam parę lat, być matką swojej matki?
Kto biegał do sąsiadów po pomoc? Kto ją krył i tłumaczył przez babcią? Budził do pracy, rozbierał z ciuchów? Pilnował czy wróciła do domu na noc? Kto wpadał na imprezy za ścianą i ściszał muzykę, bo musiał iść rano do szkoły? Tłumaczył czemu nie może przychodzić na wywiadówki? Robił zakupy i wyciągał zapomniane prania? Kto w końcu prosił pana z gazowni, żeby nie odłączał gazu? I z stypendium płacił zaległe rachunki? Wsadził w samochód i zmusił do wizyty u terapeuty? Dwa lata się sądził o nieswoje długi?
Ile zrobilibyście dla swojej matki?
Dużo. Gdyby tylko ona chciała, wszystko byłoby inaczej.
Odpowiedź brzmi: ile sie da.
Ja już więcej nie mogę.
I czy na pewno jest to mea culpa.
?
Ja już po prostu nie mogę. Chciałabym żyć swoim życiem.
Ostatnio na basenie mama opieprza małą córeczkę. Sztorcuje, ochrzania, nie krzyczy, ale ocieka wręcz wściekłością. Za mokre nogawki u spodni. Mała zaczyna płakać, mamo, przepraszam, już nie będę, przepraszam. Nie potrzebuję Twojego przepraszam, odpowiada matka głosem zimnym jak lód. Dziewczynka płacze i przeprasza, matka dalej zionie lodem. No tak, przecież te nogawki są takie ważne. Ważniejsze niż wszystko.
Pomyślałam znów, że nie chcę mieć dzieci. Ale jeszcze bardziej matek.