środa, 5 listopada 2014

Artykuł 1

http://wiadomosci.onet.pl/dorosli-ktorzy-nie-zdazyli-byc-dziecmi/emn3fr

Dorośli, którzy nie zdążyli być dziećmi.
Polecam ten tekst.
"Nam, gorszym dzieciom, dobrą minę do złej gry zapisano w kodzie genetycznym."

Poczucie bezpieczeństwa

Czasem przyglądam się moim znajomym. W niektórych bardzo wyraźnie widzę siebie, widzę Dorosłe Dziecko Alkoholika/czki. Jest nas więcej. Zatrważająco dużo. Coraz więcej moich znajomych chodzi na terapie różnego rodzaju, pracuje nad sobą. Uważam, że to bardzo dobrze. Inni zupełnie nie widzą problemu. Ot, taki jestem. Bardzo sobie cenię ludzi, którzy podejmują próby pracy nad sobą. Nad swoimi emocjami. 

Co widzę w ddowcach? Wiem, że nie tylko w nich, widzę to też w dzieciach, w których rodzinie była przemoc, w dzieciach rozwodników. Dla mnie głównym znakiem, jest bardzo zaburzone poczucie bezpieczeństwa. Właściwie pierwszym i głównym objawem. Gdzie to najlepiej widać? W związku. Tam to bardzo wychodzi, w bliskiej relacji. Wiem, z czym ja mam problem.

Taki ludź będzie się bardzo bał odrzucenia. Będzie o nieodrzucenie dziwnymi sposobami zabiegał i szukał potwierdzeń swojego znaczenia. Grama pewności, do której tęskni. Rodzic-alkoholik to wielka niewiadoma. Czeka się w domu i nigdy nie wie - czy dziś przyjdzie trzeźwy? Będzie miły czy niemiły? Będzie zły? Będzie po prostu pijany... Pomoże odrobić lekcje czy zostanę z tym zeszytem w ręku sama. Dziecko traktuje ten brak uwagi jako odrzucenie. Wybrała kieliszek, a nie mnie. Coś było ważniejsze. I potem tak już będzie zawsze. 

Nie zadzwonił, ma ważniejsze sprawy ode mnie. Jak mógł pójść do kina beze mnie, na pewno mnie nie kocha. Nie wziął mnie za rękę, wstydzi się mnie. Szuka się potwierdzenia swojej ważności w innej osobie. Jeżeli trafi się na osobę, która niewiele komunikuje słowami, w jej każdym geście szuka się znaku. I w każdym geście szuka się znaku rozkładu. Wypatruje się końca świata, cały czas ma się wrażenie, że wisi nad głową i zagraża. Znudziłam mu się, już jestem zwyczajna, na pewno odejdzie. W idiotyczny sposób gdzieś w środku czeka się na najgorsze. Bo tata/mama też przez tydzień przychodzili trzeźwi, była ulga. A potem przychodził znów nagle ten dzień, kiedy wszystko brało w łeb. I czekało się każdego dnia, czy to dziś, co będzie dziś. DDA najpierw poszuka winy w sobie (byłam niegrzeczna, nie przyniosłam piątki, nie zjadłam obiadu), to moja wina, że ktoś nie wziął za tą rękę. Potem może zastanowi się, ze ten ktoś też ma problem albo inną potrzebę. 

To normalne, że ludzie przychodzą i odchodzą, taka jest kolej rzeczy. Boimy się tego, to oczywiste. Strach przed odrzuceniem też wydaje mi się normalny. Ale w nasileniu to potrafi bardzo utrudnić życie. Ktoś się zbyt kurczowo uczepi drugiej osoby i będzie na niej w każdej czynności polegał, nawet w zakupach, (bo jeśli pozwolę mu na wolność, to na pewno mnie zostawi samą), ktoś będzie zadawał za dużo męczących pytań, szukając potwierdzenia. Ktoś będzie reagował na każdą pierdołę, jak na groźbę odrzucenia, nie zadzwonił, nie napisał, nie kupił kwiatów, zapomniał kupić o co prosiłam = nie myśli o mnie, nie jestem ważna. 

Popełniłam w swoich relacjach masę błędów. Uczepiałam się kogoś, szukając wyłącznie w nim poczucia bezpieczeństwa. Wymagałam dużo, trzymałam zbyt krótko linę, która ma łączyć. Intensywny kontakt i płacz jak tylko ktoś się nie odzywał. Miliony pretensji. Pędzenie do domu z sercem na ramieniu, bo przecież nie było mnie aż dwie godziny. Bywało że robiliśmy wszystko razem, nie zostawiając przestrzeni na swobodny oddech. Potem zostawała tylko ogromna pustka do załatania. Do tego dochodzą jeszcze wzmocnione traumy, jeśli ktoś faktycznie porzuci, zniknie, zrani. 

Pytanie brzmi: czy znając swoją słabość, od razu umie się ją pokonać? Moja odpowiedź na dziś brzmi: nie. Są dni, że się wkurzam, są wieczory, w które płaczę. Czasem okazuje się, że niepotrzebnie. Pytanie nr dwa - czy Twoja bliska osoba, która zna Twoją słabość, będzie pomagała Ci ją pokonać? Czy zrozumie, że czasem potrzebujesz potwierdzenia tego, że po prostu jest, że Cię zaraz nie zostawi i nie zniknie - przegnania irracjonalnego lęku? Czy raczej będzie warczała, uważała, że przesadzasz, że terroryzujesz? Czy uda się pogodzić jej/jego i twoje potrzeby, lęki i pragnienia...? Znaleźć złoty środek... 

Spec od komunikacji międzyludzkiej, moja Friend, uczy mnie: mów o swoich potrzebach. Powiedz: jest mi bardzo źle kiedy..., wyślij mi choć przecinek, żebym wiedziała, że jesteś. Bez przecinka niby też wiem, że jesteś. Ale potrzebuję potwierdzenia. Bo bardzo się boję i nie wynika to, z tego, co zrobiłeś, ale z tego, że jestem zaburzona. Przecież wiem, że mdz poniedziałkiem i środą są tylko dwa dni. Ale przychodzi moment, kiedy to jest dla mnie: aż. Moje lęki siedzą pod poduszką i wkładają mi w rękę telefon, mówiąc zadzwoń, napisz, zapytaj. Zapytaj czy jest, poproś o znak. Z proszeniem też mam problem. Wydaje mi się, że to proszenie o łaskę. A jak już poproszę i nie ma odzewu... to już w ogóle kanał. No bo zakomunikować o sobie to jedno, a co zrobi z tym drugi człowiek? Przyjmie do wiadomości i nie zrobi nic? Zareaguje? Uspokoi? Że ma gorszy dzień, a nie własnie myśli o odchodzeniu? Że go wkurzył ktoś, że źle spał, że boli brzuch, że o czymś intensywnie myśli. I że to od razu nie oznacza: nie chcę Cię, odchodzę. Że zły humor nie przeze mnie. Rozumiecie tą irracjonalność? 

Dla mnie to bardzo trudne. Chciałabym tak komunikować, chciałabym, żeby druga strona umiała zaakceptować i zrozumieć. Jest teraz przy mnie ktoś, z kim relacji bardzo chciałabym nie spieprzyć swoimi zaburzeniami. Jest ktoś, przy kim się wiele uczę, dostaję lekcje siebie, swoich emocji, ale też mam ogromną ilość lęków. Jest ktoś, kto ma swoje, jak każdy.  

Patrzę na swoich znajomych, na ich relacje, słucham. Czasem chciałabym komuś powiedzieć, nie bój się, wiem, że w środku się boisz, że odejdzie. Twoje wewnętrzne dziecko bardzo się boi. Czasem nie mogę tak wprost tego powiedzieć, czasem ktoś nie ma z tym problemu. Nie można pomóc całemu światu (a szkoda), obym umiała sobie, nam, układać kolejne puzzle. I nie zwalać układanki jednym ruchem, ze strachu, z żalu czy złości. 

Jestem bardzo mała, jestem z mamą u sąsiadki. Ona ma córkę w moim wieku. Trochę zaborczą, aktywną dziewczynkę, co się niczego nie boi. Ja jestem ciepła klucha, strachliwa, uczepiona mamy, nieprzebojowa. Nagle z głupoty ona udaje, że jest córką mojej mamy. Przykleja się do niej i mówi: mamusiu, jesteś moją mamą, a ja twoją córeczką. Chce żebym ja udawała córkę sąsiadki. I wtedy ja dostaję histerii, nie daje się mnie uspokoić. To moja mama płaczę, moja! Mamo, powiedz, że jesteś moja. Powiedz, mamo.