Nie wiedziałam, że tyle jej w sobie mam.
Miałam dużo żalu, trochę wstydu, pretensji. Uświadomiłam sobie jakie ogromne pokłady złości noszę pewnego poranka, kiedy obudziłam się ze ściśniętymi szczękami i z walącym sercem, cała spięta.
We śnie krzyczałam na nią, kopałam w drzwi, waliłam w nie pięścią.
A moja matka stała w naszym niby-domu, zdziwiona bardzo, patrząc na mnie tym swoim wzrokiem zagubionej dziewczynki. W tym śnie, w tym domu nie było dla mnie miejsca i byłam na nią ZŁA. W tym śnie nie mogłam już więcej spać w swoim pokoju. Byłam zazdrosna, byłam wściekła.
Zaczęłam siebie obserwować... i tak, mam dużo żalu, jest mi przykro, mam wiele wstydu. Ale nie wiedziałam, że tyle agresji, w jej stronę. I trochę czuję, że to jest... poprawne, że mam do tego prawo. A z drugiej strony mam poczucie winy. Mimo to, że w jej życiu nie ma już dla mnie miejsca.
Przecież to moja mama...
Przecież.