środa, 19 października 2016

Spokojnie mówiąc o agresji

Nie wiedziałam, że tyle jej w sobie mam.
Miałam dużo żalu, trochę wstydu, pretensji. Uświadomiłam sobie jakie ogromne pokłady złości noszę pewnego poranka, kiedy obudziłam się ze ściśniętymi szczękami i z walącym sercem, cała spięta.

We śnie krzyczałam na nią, kopałam w drzwi, waliłam w nie pięścią.
A moja matka stała w naszym niby-domu, zdziwiona bardzo, patrząc na mnie tym swoim wzrokiem zagubionej dziewczynki. W tym śnie, w tym domu nie było dla mnie miejsca i byłam na nią ZŁA. W tym śnie nie mogłam już więcej spać w swoim pokoju. Byłam zazdrosna, byłam wściekła.

Zaczęłam siebie obserwować... i tak, mam dużo żalu, jest mi przykro, mam wiele wstydu. Ale nie wiedziałam, że tyle agresji, w jej stronę. I trochę czuję, że to jest... poprawne, że mam do tego prawo. A z drugiej strony mam poczucie winy. Mimo to, że w jej życiu nie ma już dla mnie miejsca.

Przecież to moja mama...
Przecież.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Spokój kruchy jak lód

Mimo pozornego spokoju nie zapomniałam wcale, że życie z moją rodziną jest pełne niepokojów.
I nawet kiedy przez jakiś czas jest względny spokój, to coś we mnie czujnie czeka. Jakby czujnie spało małe zwierzątko, taka mysz, w każdym momencie gotowa poderwać się na nogi i łowić szelesty. 
Nie ufa żadnemu połączeniu, że tylko "tak sobie dzwoni, pogadać". Bierze trzy wdechy przed odebraniem telefonu od niej. Zawsze. 
Przez czas jakiś... jaki w sumie nie wiem... spała spokojnie. Pracuję, wyjeżdżam, zajmuję się swoim życiem, jak radzą wszystkie poradniki, staram się walczyć ze swoimi strachami, być z kimś nie raniąc siebie i ktosia. 

Już nie od dziś wiem, że jej facet jest chory. Nerki padły. Od kilku dni jest w szpitalu. 
Nie lubiłam go - to mało powiedziane. Ale już od jakiegoś czasu był zbyt słaby by podskakiwać. 
Zrobiło się tak jakoś... spokojniej. Nie odbierałam telefonów z burdami, choć mówiła o tym, jaki jest zmierzły przez to że chory. Że wypić nie może. Że pali i tak. Jak się to mówi... każdego szkoda.

A ja wciąż myślę... co teraz będzie. Co teraz będzie z nią. Jak to znów wpłynie na moje życie.
Egoizm...? Chyba tak. Zdrowy egoizm? Nie wiem. Zachowywanie bezpieczeństwa pomimo palących się sygnałów alarmowych wokół.

Myślę o tym, że wróci do Tymczasu. Koleżkowie, sąsiadeczki. Chlanie. Nie będzie jej miał kto pilnować. Jaki bywał, taki bywał, ale pilnował. No i kolejny powód do picia, dla niej. Znów się zaczną telefony. Albo zaniki łączności, kiedy nie będę wiedziała gdzie jest i co się z nią dzieje. Znów zostaje sama... przekleństwo samotności. Obawiam się, że odziedziczyłam to w genach. A może mamy to wszyscy od pierwszych rodziców.

I tak sobie myślę czasem... czy ja nie mogłabym mieć w życiu tylko swoich problemów?
"Każdy ma w życiu dwa problemy. Jeden się nazywa mama, a drugi tata." Nie pamiętam kto to powiedział.

Czuję garb, czuję obciążenie, coś mnie przygniata. Spokój kruchy jak lód pęka we mnie.
Co to znów dalej będzie. Mimo, że teraz już jestem mądrzejsza i nie rzucam wszystkiego by jechać sprawdzać, co tam się dzieje. Mysz już otwiera oczy i spina mięśnie. Trzeba przygotować się znów na atak rzeczywistości.

Niespokojna dziś noc dla nas wszystkich. 

Zwyczajna herbata

Pojechaliśmy do małego miasta.
On z oporami, ja w lęku. Lęku o wstyd chyba. Sama nie wiem.
Może przekonała go moja przyjaciółka, która powiedziała: ja bardzo jej mamę lubię.
Oboje się zdziwiliśmy tym. Choć w sumie... nie powinnam. Ją się lubi.

Wdech. Wydech.
Przyszła ubrana zwyczajnie. Trzeźwa. Kontaktowa, jak to ona.
Wypiliśmy razem herbatę, kawę.
Pogadaliśmy.
Mówiłyśmy do siebie swoją domową gwarą.
Coś zjedliśmy.

Wdech. Wydech.
Złudne poczucie normalności.
Ulga. Dobrze.

I ten paskudny żal, że przecież tak by mogło być... zwyczajnie.
Wypijać razem herbaty i opowiadać co u siebie.
Mamo.

środa, 27 stycznia 2016

Jak mówić by powiedzieć

Wczoraj myślałam o tym, że był dzień babci, a ja już nie miałam do kogo zadzwonić. Ciocia zmarła niedawno. Ostatnio prowadzę projekt, który wiąże pokolenie wnuków z pokoleniem dziadków. Właściwie to obserwuję relacje, których miałam niewiele. Czy to wyraz jakiejś tęsknoty? Nie wiem. 
Ale patrzę na relacje rodzinne... i jestem zdziwiona. Że takie mogą być. Piękne. 

Wreszcie dotarłam do ściany. Z końcem roku kilkakrotnie przyznałam się przed sobą samą, że nie radzę sobie ze swoimi emocjami. Postanowiłam po milionie namów moich przyjaciół pójść do specjalisty. To dziś. 

Runda trzecia, tak właściwie. Pierwsza to była porażka. Dowiedziałam się mnóstwo i życiu pani psycholog, za to niewiele powiedziałam o własnym. Właściwie jak zaczynałam mówić, to mówiła: tak wiem, tak się spodziewałam - i przejmowała wątek. Moi znajomi uczestniczą w terapiach, na szczęście wiem, że to nie powinno tak wyglądać. 

Runda druga nie była zła, pan był terapeutą dla uzależnionych i ich rodzin, w takim ośrodku. Uważam go za fajnego człowieka, to były w porządku rozmowy. Tylko że jakby... nie miał dla mnie czasu. Tam były ciężkie przypadki, że tak to nazwę, on jakby nie miał czasu na moje grzebanie we flakach i otwieranie powoli mojej skorupy. Pracował jak interwencja, słyszałam zresztą kto po mnie wchodził. Żona, która po raz kolejny przyciągnęła za fraki męża, żeby go ten pan ustawił do pionu. Chciał za wszelką cenę mnie wcisnąć na grupową terapię. Więc po prostu przestałam przychodzić. Mimo to, pamiętam kilka jego rad, były dobrze.

Runda trzecia dziś. Chyba trudno być terapeutą i nie przenosić na pacjentów swoich spraw, nastrojów, doświadczeń. A może to tylko moja pieprzona empatia znów dochodzi do głosu. Pieprzona, bo nie jest z nią w życiu łatwo. Szybko się siebie zrzuca na drugi plan... ale tym razem to nade mną mamy pracować. Mam szczerą wolę. Można trzymać kciuki. 

Ostatnio zapytałam: skąd się bierze ten chochlik w głowie, który mówi: nie dasz rady, nawet nie próbuj, jesteś za słaba. Z niezaspokojonych potrzeb dziecka w wieku 2-4 lat. Odpowiedziała moja przyjaciółka. To dwulatek w Tobie, który beczy, bo się boi i chce żeby go ktoś przytulił i powiedział, że będzie dobrze. Pisze mój kolega. 

Czy się boję? Chyba nie. Mielę tylko w głowie, co odpowiedzieć na pytanie: co się dzieje, dlaczego Pani tu przyszła? Od czego zacząć? Dda? Paraliżujące relacje z rodziną? Dwulatek we mnie, który przejmuje zbyt często kontrolę? Samotność w tłumie ludzi? I tylko nie beczeć. Nie znoszę płakać przy obcych. Jestem miękka... nie możesz mnie złamać. Trzeba ugniatać. Do roboty. 

wtorek, 29 grudnia 2015

Światełko

Rozchodzą nam się ścieżki coraz bardziej, coraz trudniejszy kontakt. Kolejne trudne sytuacje spadają na nią jak deszcz, coraz mniej ja pomagam, coraz mniej mnie jest. To nie zmienia faktu, że się martwię.
Święta osobno. Nawet nie wiem co u niej, telefony milczą. 

Niedawno poznałam kobietę i jej nastoletnią córkę. Przyglądałam się im. Kobieta jest w moim wieku, dziewczyna - impreza. Wesoła, rozrywkowa, może ciut lekkoducha, może trochę za często alkohol. Patrzę jak jej córka garnie się do ludzi. Jak czujnie obserwuje, co robi mama. Gdzie idzie i z kim. W nocy sprawdza czy mama wróciła i czy śpi. Zajmuje się sobą, robi śniadanie. Patrzę i ściska mnie w dołku. Bo wiem, co się dzieje, bo wiem, jaka ona będzie. Bo moja matka była taka sama. Po prostu wiem, co robi i czuje ta dziewczynka. Widzę jej czujność. Wiem, jaka będzie. Widzę kto w tym tandemie jest dorosły. Niestety przedwcześnie.

Stałam często w oknie albo raczej wisiałam na parapecie. W nocy. Mieszkałyśmy na drugim piętrze wysokiej kamienicy, na szczycie stromej ulicy. Kiedy się wychyliłam z okna widziałam ją całą, całą ulicę. Czekałam i czekałam, martwiłam się co moja mama znowu wywinęła. Nie mogłam pójść spać zanim nie wróciła, wyobraźnia mi podpowiadała co mogło się stać. Może imprezuje z kimś, może się przewróciła pijana i gdzieś leży. Oglądałam drzewa i gwiazdy, czasem czekała ze mną kotka. W końcu widziałam z daleka, jak chwiejnym krokiem idzie chodnikiem pod górkę. Ulga, ogromna ulga. Wtedy gasiłam światło, kładłam się do łóżka i udawałam, że już dawno śpię. Ale leżałam i nasłuchiwałam, jak ledwo trafia do zamka i jak próbuje być cicho "żeby mnie nie obudzić".

Za to w święta myślę o świetle i jest mi przykro. I znów myślę, że przecież ona nie była złą matką. Nie jest złą kobietą, nie chciała być. Ja też często wracałam późno. Zawsze zostawiała mi w kuchni małą lampkę. Albo w święta paliły się światełka. Wracałam do domu przez ciemny park i z daleka widziałam małe światełko, tylko jedno w całej ciemnej kamienicy. Dla mnie. Zapalała, żebym wiedziała że w domu ktoś na mnie czeka. Może udawała, że śpi. 

I tak na siebie nawzajem czekałyśmy. Aż nam się drogi całkiem rozeszły. 
Dziś zapalam sobie światelka sama. Może ona też, tam gdzieś zapala i o mnie myśli
Do dziś lubię, kiedy pali się w oknie światło, kiedy wracam do domu. Jakoś tak lepiej wtedy na sercu. 
Może już niedługo... 

piątek, 23 października 2015

apiać od nowa

Day 1 (sytuacja w pracy)
- Wie Pani, ja prowadzę firmę w <małe miasto>. I do takiej prostej, nie wygórowanej ani wymaganiami ani finansowo pracy nie mogę znaleźć pracowników. Solidnych pracowników. Ostatnio była u mnie taka fajna Pani, po 50tce i się dowiedziałem w którymś momencie, jak duży ma problem z alkoholem.
- No tak. Tak się składa, że znam ten region i wiem, że bezrobocie tam kwitnie, a dużo osób ma problemy z alkoholem.
- No tak, naprawdę, praca jest. Ale po co, skoro właściwie mają wszystko co trzeba, oczywiście w minimalnej, wystarczającej formie. A jak mam zatrudnić pracownika, który co jakiś czas nie przyjdzie do pracy. To jest u nas duży problem.
- Tak, to duży problem w tym mieście. Potrzebne są rozwiązania systemowe i zmiana systemu świadczeń.
(fą fą fą, pierdololo, duże kłopoty, które są daleko, dyskutujemy z oddalenia)

Day 2 (telefon, też w pracy)
- Pani U, mama nie odbiera telefonu
- Tak wiem, też do niej dzwonię od paru dni i nie odbiera
- Nie wie Pani co się tam dzieje?
- Oprócz tego, że jej facet zachorował to nie mam pojęcia.
- A ja wiem. Ona znowu jest w ciągu.
- ... myślałam, że jakoś sobie to poukładali.
- Poszła od niego i jest znowu na tym socjalnym mieszkaniu.
- Aha. No to tego nie wiedziałam. Ale spodziewałam się, że będzie problem, bo on teraz nie może pić i pewnie jest zmierzły strasznie i trudno się z nim dogadać.
- No i wymaga opieki. Miała się nim opiekować. Ale się powadzili i ona sobie poszła. Pewnie dlatego, że chciała się napić.
- No cóż, widać są ważniejsze rzeczy...
- Mnie naprawdę jest jej bardzo żal. Byłem tam ostatnio, dałem jej trochę pieniędzy, na jedzenie.
- I myśli Pan, że naprawdę poszło to na jedzenie?
- No nie poszło, potem tam jeszcze byłem, to leżeli pijani. A teraz nie odbiera.
- Panie S. mnie też jest bardzo żal. Ale choćby Pan chciał i ja bym chciała, to to naprawdę jest za mało.
- Ja bym chciał jej pomóc...
- Ja też bardzo bym chciała. Gdyby powiedziała do mnie: córko, pomóż mi, chcę się z tego wyleczyć, coś zmienić. To ja bym zrobiła wszystko, żeby jej pomóc. Ale tak nie jest.
- Ja też bym chciał, żeby się leczyła.
- I naprawdę dawanie jej pieniędzy do ręki skończy się tylko w jeden sposób. Ja rozumiem, że Panu jest żal i ma Pan dobre serce, i chce Pan pomóc. Ale naprawdę nie wiem, co możemy zrobić. Pan nie zauważył, że Ona Pana wykorzystuje? Że jak chce pomocy to nagle odbiera telefon? Albo pieniędzy.
- No tak, to prawda. Przykre...
- Mnie też jest przykro i wstyd mi za nią.
- Ale wie Pani, ja Pani coś powiem. Ona ostatnio dostała podobno drgawek. Może to padaczka?
- ...
- Nie no przepraszam, że Pani z tym dzwonię. Ale nie mam z kim o tym porozmawiać. Potem się pozbierała i już jej było lepiej.
- ... Mnie też jest przykro, ale naprawdę nie wiem, co mogłabym zrobić.
- Ja się martwię.
- Ja tak ogólnie na co dzień to udaję, że się nie martwię. Ale tak, też się martwię tam w środku. Tylko jeśli ona nie chce nic zmienić, to nic się nie zmieni. Jakbym umiała do niej dotrzeć, zrobiłabym to już dawno. Nie mam na nią wpływu i na to, co robi. Jest dorosła i nie odpowiadam za jej decyzje. Jest dorosła. Nie mogę na siłę nic zrobić.
- No tak. Dobrze, że chociaż z Panią mogę o tym porozmawiać. Do widzenia.

I teraz powtarzać to sobie apiać od nowa.

piątek, 2 października 2015

Wyrzuty sumienia

Od czasu ostatniego wpisu widziałam ją dwa razy. I naprawdę wciąż nie umiem powiedzieć, czy czuję się gorzej, kiedy jest w stanie złym, czy kiedy jest w stanie dobrym. 

Kiedy jest w złym, jestem usprawiedliwiona. Mogę być zła, mogę skrócić czas spotkania, mogę uciec z ulgą. Tak było za pierwszym razem, kiedy przyszła "drinknięta" jak się to mówi czasem. Więc mogę wtedy być zła. I byłam, naburmuszona. Siedziałyśmy na herbacie, potem na ławce na rynku. Poszła do toalety, siedziałam na ławce i czekałam na nią. Nie wraca. No nic, czekam. Po jakimś czasie zaczęłam się martwić. Może pójść za nią? Rozglądam się... a ona stoi na środku rynku z miną jakby się miała rozpłakać i rozgląda się. Zgubiła mnie. Zapomniała, na której ławce siedziałam. Nie widzi mnie. I jeszcze oczywiście ochrzania, że czemu na nią nie czekam. Gdy nie ruszyłam się z miejsca. Wyjeżdżam rozgoryczona, zaciśnięta w środku w kamień, patrzę przez okno busika z ulgą. 

Za to następnym razem przyszła trzeźwa. Wyglądała dobrze, trochę przytyła. Nawet oko pomalowała, to dobry znak. Wszyscy mówią, że dobrze wyglądam! Chwali się. Siedzimy przez godzinę na herbacie i rozmawiamy, sensownie. Żartuje. Ma dziwnie napięty, duży brzuch, oczywiście nie pójdzie do lekarza. Idziemy do rosmana bo coś tam chce, wciskam jej jakiś mały pieniądz, jak zawsze "nie na alkohol". Macha na odchodnym, bo to taki nasz zwyczaj, nie można iść bez odwrócenia się i pomachania. Machało się też z okna, zawsze. Do teraz tak mam. Machamy. 

I wtedy wszystko mi się rozdziera w środku, pękają mi wszystkie szwy. Bo dlaczego tak nie może być, dlaczego nie możemy przyjechać do niej na kawę, czemu nie jak inne matki, czemu była, a teraz jej nie ma. I to straszne uczucie, że przecież taka fajna z niej była kobieta, ciepła, lubiana. Macham, a potem odwracam się szybko i idę przed siebie, choć przez chwilę nic nie widzę. Myślę, że ona ma to samo. 

Wyrzuty sumienia. To jest to. Mocniejsze, kiedy nie mogę zagłuszyć ich złością. Może mogłam zrobić coś więcej. Może powinnam. Dużo ostatnio o nich rozmawiałam z moimi przyjaciółkami. Każda z nas jest nimi naszpikowana, to co powinno się, to, co trzeba. To co ludzie myślą o nas. To, czego rodzice wymagają od nas, to co, im się należy. To, czego by się chciało, ale się tego nie dostaje. Obiad, który jesz mimo, że ci rośnie w ustach. Święta, które spędzasz, choć masz ochotę uciec. Moje się inne, niż te ich. Ale wszystkie opierają się o wybranie swojego dobra, zamiast czyjegoś. Trudna do zrealizowania, ale dobra rada brzmi: 
„Nie wszyscy toksyczni ludzie są okrutni i pozbawieni troski o innych. Niektórzy naprawdę nas kochają. Wielu z nich ma dobre intencje. Większość jest dla nas toksyczna po prostu, dlatego że ich potrzeby i sposób istnienia w świecie zmusza nas do poświęcenia siebie i naszego szczęścia. To nie są ludzie z gruntu źli, lecz ludzie nieodpowiedni dla nas. I jakkolwiek trudne to nie będzie, musimy pozwolić im odejść. Życie jest wystarczająco ciężkie nawet bez towarzystwa ludzi, którzy ściągają nas w dół. I jak bardzo byś się o kogoś nie troszczył, nie możesz zniszczyć siebie dla dobra drugiej osoby. Musisz uczynić swoje dobro najważniejszym. Czy to oznacza zerwanie z kimś, na kim ci zależy, kochanie członka rodziny „na odległość”, pozwolenie by odszedł przyjaciel lub wyjście poza sytuację, która sprawia ci ból – masz pełne prawo, aby odpuścić i stworzyć dla siebie bezpieczniejszą przestrzeń.” 
Daniell Koepke
Skutek uboczny: wyrzuty sumienia. I teraz tylko jeszcze poproszę: jak sobie z tym radzić.